Archiwum dla Grudzień 2011

DRUGI BLOG

Pozwolę sobie powiadomić Szanownych Czytelników, że od dnia dzisiejszego funkcjonuje mój drugi blog. Dostęp przez odnośnik BORYS I SPOŁECZEŃSTWO.

1 komentarz

DLA ALKOHOLIKÓW RAD KILKA

Kilka porad dla osób, których problem alkoholizmu osobiście dotyczy, a które, jakimś cudem, trafiły do tego blogu i przeczytały nie prowadzącą do niczego wymianę zdań pomiędzy mną a Panem Grzegorzem.

Otóż:

Przyjacielu, o ile masz już za sobą rozmowę z tą osobą, którą widzisz w lustrze, taką naprawdę szczerą i rzeczową pogawędkę podczas której doszedłeś do wniosku, że alkohol jest cholernie poważnym problemem w Twoim życiu i kiedy powiedziałeś, głośno i wyrażnie, że najwyższa już pora dać w pysk temu problemowi, to masz za sobą pierwszy i ogromny krok ku NORMALNEMU życiu. Niestety, nie mogę powiedzieć Ci, że będzie przepięknie i że będzie wspaniale. Lecz z całym przekonaniem mówię Ci, że droga na którą właśnie wszedłeś będzie z czasem coraz łatwiejsza a trzeżwość z którą pomaszerujesz przyniesie coraz więcej zdumiewająco dobrych efektów. Zresztą… trudne wszystkiego początki…

O ile zastanawiasz się, czy na początku tej drogi nie wstąpić na terapię, to nie licz na moje zdanie. Nie mogę odmówić Ci tego doświadczenia. Nie mogę mówić Ci, że terapia z pewnością Ci pomoże. To decyzja, jaką musisz podjąć w sposób jak najbardziej suwerenny i przemyślany. Z pewnością pomoże Ci rozmowa z osobami, które terapię ukończyły. Zapytaj ich, co wynieśli z zajęć terapeutycznych, jak czuli się podczas terapii, czego oczekują po niej. Porozmawiaj także z osobami, które mają już większy staż abstynencki, a które terapii nie ukończyły. Zapytaj, jak sobie radzą, gdzie szukają pomocy czy porady. W obu przypadkach bądż bardzo czujny. Zastanów się, czy argumenty ludzi z którymi na ten temat rozmawiasz są szczere i logiczne. Czy mówią z przekonaniem, czy też wygłaszają jakieś frazesy. Zadzwoń do jednego z terapeutów. Z innym umów się na wizytę. Zasięgnij opinii o trzecim. Nie zaszkodzi porada psychologa nie zajmującego się prowadzeniem terapii uzależnień. Dopiero uzbrojony we wnioski z tych wszystkich „wywiadów”, podejmij samodzielnie decyzję.

Grupy AA. Idż koniecznie! Wbrew temu, jakie mam zdanie na temat instytucji AA, powtarzam: idż. Na początku odwiedż każdą jedną grupę, jaka funkcjonuje w Twojej miejscowości i w okolicach. Z czasem wybierz jedną bądż dwie, na spotkaniach których poczujesz się najlepiej, „swojsko” i bezpiecznie. Jest to wybitna okazja to zawarcia jednej, dwóch, trzech bliższych znajomości z ludżmi, którzy mogą być bardzo pomocni w przypadku, gdy spotka Cię jakiś żywotny problem. Uważaj. Nie zawieraj bliższych kontaktów z tymi, którzy epatują swoją trzeżwością, którzy przechwalają się swoimi dokonaniami w trzeżwości, którzy manifestują swoje poświęcenie dla środowiska AA. W tym środowisku największą wartość przedstawia człowiek, który milczy. Milczy i słucha.

Kluby abstynenckie. Świetne miejsca dla „początkujących”. Mają one charakter klubokawiarni: kawsko, herbata, jakieś soki, ciastka, wspólne dyskusje, zabawy i tym podobne historie. Można tamże wejść w środowisko trzeżwiejących alkoholików bez konieczności „wiwisekcji”. Swego czasu funkcjonował we Wrocławiu klub, czynny całą dobę. Zdawało to zdumiewająco dobrze egzamin, bo w każdej chwili, każdy ktokolwiek miał kłopot, mógł tak po prostu wejść w bezpieczne miejsce i pogadać z dyżurnym, bądż z akurat obecnymi tam gośćmi. Z jakichś niejasnych dla mnie powodów Zarząd tegoż klubu ukrócił drastycznie godziny wizyt…

Twoja najbliższa Rodzina. No… i mamy schody. Na tym froncie musisz być zaopatrzony w przeogromne pokłady cierpliwości, wyrozumiałości i pokory. Popatrz na Nich: na Rodziców, na współmałżonka, na dzieci. Są nieżle poharatani latami bitew z losem jaki serwowałeś im po pijanemu. Chcą spokoju. Chcą poznać co tak naprawdę oznacza normalne życie w domu budowanym przez miłość, zrozumienie, poświęcenie czasu na wspólny posiłek, spacer. Chcą w Tobie widzieć człowieka, który w każdym przypadku zasłoni ich własnym ciałem, a nie zwłoki jakie średnio co drugą dobę targali do wyra. Rozumiesz? Nie? To zdobądż się na odwagę i pogadaj o tym z żoną, z mężem, z synem, z córką. Zapytaj: co mogę dla was zrobić? Idę o dość sporej wartości zakład, że zanim usłyszysz odpowiedż, zobaczysz łzy. Bądż wyrozumiały dla podłej jakości humorów żony czy tam męża, nie krytykuj przesolonej zupy, zbyt drogich zakupów, wyskoków dzieciaków. Pamiętasz? Ty też, po każdym ciągu, oczekiwałeś wyrozumiałości, a krytyka i pretensje doprowadzały Cię do furii… Dla najbliższych miej zawsze uśmiech i czas. To przecież tak mało, a jednocześnie to wszystko… O ile masz kłopoty w pracy, problemy z prawem, z urzędami, ze zdrowiem, z czymkolwiek zresztą, nie zamykaj się w sobie. Nie epatuj nerwami. Na pytanie: Tato, co ci jest? nie odpowiadaj czymś na kształt: To nie twoja sprawa. Zbierz ich wszystkich przy stole i powiedz im, tak najprościej, że grozi Ci strata pracy, że bank oddał sprawę długu do komornika, że nie radzisz sobie z czymś tam. Rozmawiaj z nimi tak, jakbyś oczekiwał od nich pomocy w kłopotach. Lepiej, w sposób autentyczny, szczery, ogłosić bezradność czy nadejście kłopotów, niż pewnego dnia eksplodować awanturą. Oni to docenią. Nigdy nie wymagaj od rodziny, aby podporządkowała się Twojemu leczeniu. Z całą pewnością możesz poprosić ich o dobre słowo, o jakąś formę wsparcia, lecz nie możesz od nich wymagać by przestawiali swoje życie na tory po których zapiernicza ekspress  o wdzięcznej nazwie”Moja trzeżwość jest najważniejsza”. I pamiętaj: zanim obdarzą Cię zaufaniem, zanim uznają Cię za autorytet, minie cholernie dużo czasu…

Praca. Nie mogę wskazać branży, w której alkohol nie jest obecny. Nie mogę wskazać interesów, w których wiele spraw nie obywa się bez oparcia o bar. Chlało się, chleje i chlać będzie wszędzie i zawsze. O ile koledzy zapraszają Cię do kielicha, to w tak najprostszy sposób powiedz, że nie skorzystasz. Bo wóda narobiła Ci poważnych kłopotów w życiu. Poważnie, tak właśnie powiedz. Ściemy w rodzaju „biorę antybiotyki”,”prowadzę samochód”, nie działają już na nikogo. Z pewnością nie pomogą. A szczerość ich zatka. A może i zastanowi, co może tymże kolegom wyjść w efekcie na dobre. Ale może być i tak, że staniesz się w załodze persona non grata. Wierz mi, że pierwsze symptomy takiego traktowania zauważysz. Niech to nie wytrąca Cię z równowagi. Energię, jaką pochłoną Twoje nerwy, skieruj na poszukiwanie nowego zajęcia. Kto wie, może być i tak, że trafisz w ciekawsze miejsce, w jakim zaczniesz uczyć się czegoś nowego i rozwijać zawodowo. Rzecz jasna, nikt nie gwarantuje, że trafisz w „suche” miejsce. Ale myślę, że po pierwszych doświadczeniach w odmawianiu okrzepniesz i staniesz się tolerowanym współpracownikiem nawet tam, gdzie po pracy skacze się na jednego. To możliwe. Osobiście znam mnóstwo takich przypadków.

Hobby. O, wartość pielęgnowania własnych, poza zawodowych zainteresowań ma cudowną moc terapeutyczną. Pod warunkiem, że nie jest to gremialna wyprawa na ryby z piersiówkami utkanymi w piętnastu kieszeniach kamizelki. Nie masz hobby? To znajdż sobie. Świetne remedium na zmęczenie psychiczne. Na zmęczenie fizyczne polecam sen. I tylko sen.

Bezczynność. Jak najbardziej! Postaraj się wygospodarować godzinę dziennie na absolutną bezczynność, w oderwaniu od jakichkolwiek bodżców. Cisza, półmrok, bezmyślność. Przez godzinę dziennie. Nie masz gdzie? Wejdż do pustego kościoła. Idż na spacer do parku, na cmentarz, na łąkę, bez względu na pogodę. Znam wiele osób praktykujących coś takiego. Nikt nie narzeka. Przeciwnie, wszyscy wielce sobie to cenią.

Pamiętaj! Nigdy, przenigdy nie wracaj myślami w przeszłość. Nie odwracaj się za siebie. Jakkolwiek tragiczny czas masz za sobą, był on najwidoczniej potrzebny. Po to, abyś bardziej świadomie budował swoją przyszłość. Po to, abyś przeżywał każdy następny dzień dojrzalej, mądrzej, bardziej twórczo. Droga, na którą wchodzisz,jest wyrażnie oznakowana zakazem zawracania. Ciesz się każdym kończącym się dniem przeżytym wszystkimi zmysłami, na trzeżwo. Ciesz się każdym świtem, bo to początek nowego dnia a więc i nowych możliwości.

Powodzenia.

, , ,

2 Komentarze

O ALKOHOLIŻMIE C.D.

  Chcę, w tym miejscu, bardzo podziękować bohaterowi komentowanego przeze mnie wczoraj artykułu prasowego, Panu Grzegorzowi, za odpowiedż w komentarzach do wpisu. Poniższe, to wypadkowa odpowiedzi Pana Grzegorza.

      Nadal jestem zdania, że proponowana tak powszechnie terapia, nie spełnia swojej roli. Myślę, że skuteczność tejże oscyluje gdzieś w granicach jednego procenta. Czyli jeden procent ludzi, którzy taką terapię przeszli, ukończyli ją, jest w stanie zachować długotrwałą abstynencję. To wynik w granicach błędu statystycznego. Nie jestem w stanie zanegować faktu, że niektóre treści przekazywane podczas terapii, mają dla pacjenta sporą wartość poznawczą. Jest to całkiem spora dawka informacji o genezie, mechanizmach, skutkach choroby alkoholowej, o rozpoznawaniu uczuć i panowaniu nad nimi etc. Nie jestem natomiast przekonany, czy pacjent, uzbrojony w tak solidną dawkę teorii na temat choroby i wynikających z niej zachowań, jest w stanie takową wiedzę przełożyć na funkcjonowanie w społeczności ludzi trzeżwych. Śmiem twierdzić, że nie. Pamiętam doskonale jedno z wielu moich spotkań z Panem Markiem Kotańskim, podczas których dyskutowano skuteczność terapii uzależnień. Ciągle i wciąż przewijał się jeden wniosek: terapie praktykowane w Polsce nie przygotowują pacjentów do powrotu do normalnego życia, do funkcjonowania nie obarczonego nałogiem, stąd zdecydowana większość kończących terapię nie jest w stanie poradzić sobie z wyzwaniami jakie niesie ze sobą „trzeżwe” życie. I wpada ponownie w to samo gówno, z którego terapia miała go wyciągnąć… Po śmierci M. Kotańskiego, ten sam problem starała się nagłośnić i jakkolwiek rozwiązać Jego córka, planując otwieranie ośrodków mających na celu readaptację kończących terapię. Nie mam pojęcia, na czym te plany skończyły się. Nie śledziłem poczynań Monaru. Myślę sobie, że jakaś garstka ludzi mających pojęcie o wątpliwej skuteczności terapii a z pewnością ci, którzy rzeczywiście, naprawdę chcą rozstać się z alkoholem to beneficjenci dość licznych warsztatów asertywności, radzenia sobie ze stresem, funkcjonowania na rynku pracy etc. Przykłady tematyki warsztatów okołoterapeutycznych można by mnożyć… Kłopot polega na tym, że w populacji ludzi kończących terapię, takich światłych, widzących konieczność sięgania po jakąś praktyczną wiedzę, jest znikoma ilość.  Muszę zwrócić tu uwagę na kolejny problem. Zauważyłem, że bardzo wielu ludzi kończących terapię wpada w pułapkę wspomnianych wyżej warsztatów, terapii pogłebionych, częstych wizyt w AA, w klubach abstynenckich. Żyją życiem środowiska abstynentów, co nasuwa wniosek, że jest to dla nich najłatwiejszy, najbezpieczniejszy sposób na życie. Byle dalej od realiów życia poza grupą skupioną w okół problemu. Ze skrajności w skrajność… co też niesie za sobą określone niebezpieczeństwa.  Pyta Pan Grzegorz, czy jestem w stanie zaproponować cokolwiek lepszego od powszechnie stosowanej terapii. Otóż nie. Nie jestem w stanie. Mogę jedynie zaproponować, by znane nam metody terapeutyczne poszerzyć o zajęcia praktyczne z dziedzin funkcjonowania w społeczeństwie. Wątpię w wykonalność tego, gdyż wymaga to przedłużenia czasu terapii i pilotowania pacjenta w chwilach, w których stawia pierwsze kroki w dorosłym, trzeżwym życiu. NFZ z pewnością za to nie zapłaci… Cóż jeszcze mogę zaproponować Panie Grzegorzu? Silną wolę. Nie ma nic bardziej cudotwórczego, niż silna wola.

   A propos terapii zamkniętej, której obraz raczył Pan, Panie Grzegorzu, przedstawić w artykule. Napomknął Pan o obcesowym personelu, głodowym wyżywieniu etc. Jakoś nie zbyt fajnie Pan to wspomina… Pozwoli Pan, że zapytam: a czegóż, u diabła, oczekiwał Pan? Że ciężko tyrające na składki wszelakie dla ZUS społeczeństwo zapewni Panu luksus żegnania się z wódką? Że pielęgniarka ukłoni się nisko Szanownemu Pacjentowi, poprawi podusię i zapyta o samopoczucie? Że salowa poda Panu schabowe z pieczonymi ziemniaczkami? Za to tylko, że w łaskawości swej poprosił Pan Sąd o skierowanie na leczenie? I że posłano tamże Pana w tak arcyekspresowym tempie? Ciekawym bardzo, czy w chwilach jakie spędził Pan w szpitalu, zastanowił się Pan ile dzieci czeka miesiącami na przyjęcie do oddziału onkologicznego? Czy przyszło Panu do głowy, że cały ten koszmarnie wielki szmal, jaki pochłaniają zamykani na leczeniu alkoholicy, mógłby być jednym podpisem ministra przeznaczony na ratowanie życia ludzi z medycznymi wyrokami śmierci? Czy to wina systemu i personelu szpitalnego, że zalewał się Pan całymi latami? Nie. To tylko i wyłącznie Pana wina. Zatem niech Pan wymaga od siebie samego. I tylko od siebie samego. Bo nikt Panu gorzały do ust nie wlewał… a tak zwane korkowe, to należałoby oddawać rodzinom zabitych przez pieprzonych pijanych kierowców. I, do diabła, z tą tezą to niech Pan nie śmie nawet dyskutować, bo o ile dobrze pamiętam z artykułu, to swego czasu był Pan w gronie kierowców złapanych na podwójnym gazie. Całe szczęście, że nie skrzywdził Pan w ten sposób nikogo…

   Co do poruszonego przeze mnie tematu grup AA: nie stwierdziłem w swoim wpisie, że artykuł prasowy wspominał o AA.

    O Autorce artykułu: Zdaje się mi, że Pani Małgorzata jest przedstawicielką modelu dziennikarstwa, który przy pracy nad tematem ścina wierzchołek góry lodowej. Poruszony przez Państwa temat, to rwąca, fascynująca dla Czytelnika rzeka… potraktowana tutaj „po łebkach”. Zapyta Pan, czy zrobiłbym to lepiej? Odpowiem że tak. Zrobiłbym to lepiej. Jestem wychowany na Kapuścińskim i Jemu podobnych reportażystach…

    O motywacji Pana Grzegorza, która sprawia że chce zostać terapeutą: bardzo ucieszyłbym się, gdybym w opinii swej, szczegółu tego dotyczącej, mylił się. Naprawdę.

, ,

7 Komentarzy