Archiwum dla Październik 2011

NIEDZIELA

  Mało treściwy ten wpis wczorajszy… a tyle wydarzyło się dobrego. Niniejszym nadrabiam:

  Z przeżyć o których nie można zapomnieć: Strasznie przeżyłem śmierć Steva Jobs’a. Poryczałem się jak dziecko. Geniusze odchodzą zbyt wcześnie. A mogliby jeszcze tyle nauczyć… Przeczytałem dwie monografie o Nim, czekam na biografię. To jeden z niewielu ludzi, za którym polazłbym po za siódmą bramę piekła i którego chciałbym mieć za plecami w przypadku kłopotów. Aleksa uśmiecha się tylko ironicznie, mówiąc że to nic dziwnego, bo oboje jesteśmy równie pop… Cóż… normalni ludzie nie tworzą historii.

  O wspomnianym wczoraj koncercie, w którym zagrałem: miał zagrać tam A. lecz nie mógł pozwolić sobie na zmęczenie i poharatanie palców przed grą w Operze. Sprzedał mi miejsce za 1100 złotych. Wziąłem bez zastanowienia. To był maraton koncertowy chrześcijańskiej grupy wyznaniowej, brakowało im kogoś na kształt muzyka sesyjnego, więc wynajęli A. Był tam ze mną, dostarczał mi kawę, stroił i wymieniał struny. Przetrwałem na scenie trzy wokalistki, dwóch wokalistów, dwóch pałkarzy i kilku gitarzystów. Musiałem grać bez prób, zupełna partyzantka, wiele utworów z nut, co nie zdarza się często, wiele na odsłuchu, inne improwizowane. Ale udało się znakomicie. Bardzo spontaniczny był scenariusz tego koncertu. Męczące przedsięwzięcie, ale pieniąchy – jak dla amatora gitary – nieliche.

  Kilka dni spędziłem w górach, w jakiejś pipidówie, w której telefony tracą zasięg, o internecie nie ma tam co marzyć. Budowaliśmy dom drewniany, tak na szybko, na akord, z bieżącym projektowaniem architektury wnętrza. Mogę po tym przedsięwzięciu potwierdzić: cieśle rodem z gór nie mają sobie równych. Absolutna dyscyplina i profesjonalizm. Praca z tymi ludżmi to zaszczyt.

  Samochód przeszedł remont kapitalny. No, teraz to mam czołg szybkobieżny…

  Conn chowa się przeznakomicie. Wydaje się mi że to bydle jest w stanie natychmiast zaadoptować się do każdych warunków i każdej sytuacji.

  Aleksa… hmm… nie, nie napiszę. Jakbym spróbował opisać współistnienie z Aleksą, to popełniłbym bestseller literatury romantycznej. Dobrze mi z Nią. I Jej – jak sama twierdzi – ze mną. Wspina się na szczyty tolerancji, co jest w zderzeniu ze mną zadaniem karkołomnym.  Ciekawe: spostrzegłem, że wtedy gdy cokolwiek nie pójdzie mi w sposób przeze mnie zamierzony, w chwili gdy jestem wk… na Świat cały z przyległościami, kiedy ogarnia mnie strach, niepewność, jakiekolwiek kiepskie emocje, z taką zwykłą ludzką niemocą włącznie, to wystarczy kilka Jej słów, dotyk, Jej ironia nawet na temat moich kłopotów czy zachowań, to wtedy łagodnieję, czuję się lepiej. Wtedy zaczynam myśleć spokojniej. Chyba tego zawsze szukałem w związku. I tak bardzo zwykłej chęci powrotu do domu, zadzwonienia do Niej żeby tylko zamiast „Cześć, to ja”, móc powiedzieć „Kocham Cię”. I wtedy, słysząc Jej śmiech w słuchawce, mam w oczach łzy. Dziecinne? Szczenięce? Może. Myślę, że prawdziwe. Że od dawna i wciąż oczekiwane. Ha! Anegdotka: Przyjechał mój Ojciec i natknął się na Aleksę w domu podczas gdy mnie nie było. Wykorzystał to do przesłuchania Jej, prześwietlenia do czwartego pokolenia wstecz ( nie zdziwiło by mnie, gdyby zaczął szukać informacji w IPNie ). Jak przekazała mi Aleksa, powiedział Jej na koniec zdanie: Uważaj, bo wstąpiłaś do piekła i natknęłaś się na kogoś gorszego niż sam diabeł. Nie chciała mi powiedzieć co odpowiedziała mu na to. Dość że Ojciec zadzwonił do mnie następnego dnia (potwierdzając wypowiedzenie cytowanego wyżej ostrzeżenia) i powiedział, że jeśli spieprzę ten związek, to mnie wydziedziczy. Dziwne to, ponieważ: Ojciec nigdy nie starał się nawet tolerować moich związków, co doprowadzało do afer, bo nie cofał się przed bezpośrednimi „wycieczkami” w stronę moich ekspartnerek. Nigdy nie wyrażał opinii pochlebnych wobec kogokolwiek. Samo milczenie na kogoś temat, to był wyraz uznania z Jego strony. No i trafiła kosa na kamień. Bardzo, ale to bardzo, bardzo, bardzo chciałbym znać szczegółowy przebieg ich rozmowy. Jak sądzę, było to arcymistrzowskie rozegranie negocjacji przez Aleksę.

4 Komentarze

JESTEM.

   O cholera… jak długo nie było mnie tutaj. Dziękuję wszystkim za odwiedziny w czasie mojej absencji. Uprzejmie zawiadamiam, że pogłoski o mojej śmierci są grubo przesadzone. Przedwczesne.

   Działo się. Pracy miałem i mam nadal tyle, że nie ogarniam jej. Kilka koncertów. W tym fantastyczny Leszka Móżdzera. I Closterkeller. I sam zagrałem w całodobowym maratonie koncertowym. Zarżnąłem cztery komplety strun i pociąłem palce. Dałem radę… i skończyłem znowu w szpitalu. Więcej nie wybieram się tamże. Co ponad to? Cóż… z całą pewnością mogę powiedzieć, że jestem tak naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Spełniam się zawodowo. Zarabiam krocie. Związek jest nadal… w odrealniony sposób przefantastyczny. Najprawdopodobniej, decyzja związania się z Aleksą, była jedną z niewielu mądrych w moim życiu. Kurczę, kocham to życie…

Dodaj komentarz

SOBOTA. I CHOLERA WIE ILE DNI WSTECZ…

     No i skończyłem w szpitalu… Za dużo bezsenności, za dużo imprez, za dużo papierosów, za dużo wódki. I, jakby tego było mało, wrzask Ojca (zabijasz się gówniarzu!) i łzy Aleksy (kocham Cię draniu!). OK. Kocham Cię Aleksandro, nie mogę już oddychać bez Ciebie. Mówię to poważnie, nie płacz więcej, opłakiwać drani nie warto… Chociaż, popłacz jeszcze trochę, śliczna jesteś płacząc. I Ciebie też, Ojczulku, kocham. Nie drzyj się już, za stary jestem na to, niereformowalny… przywiozłeś flaszeczkę? Tylko Conn jakiś wesoły. Zadowolony. No i przedziwna, a może normalna, sprawa: trzeba było mi polec w szpitalu, aby doceniono moją skromną ( 😉 ) osobę. Otóż i lista dowodów uznania: koleżanki Aleksy: kosz ze stupięćdziesięcioma ( poważnie, dwa razy liczyłem) różami. Pielęgniary posr… się z wrażenia. I z zazdrości chyba. Ludkowie z grupy ( kochani poharatańcy! ): kosz słodyczy i owoców, i bukiet kwiatów. Ojciec: mleko pełnotłuste w butelce od wódki ( he, he, he, a to ci Staruszek, hi, hi). Aleksa: bezprzykładna nade mną opieka. Aleksandro, na kolana przed Tobą… Koledzy z pracy: nowa tuba na projekty i skórzana aktówka od Batyckiego oraz… alkomat. Kocham Was wszystkich. Warto żyć, z takimi ludżmi jak Wy przy boku… No dobra, kończę, bo mam ciach na kompa, a AD jest gorsza od House’a…

4 Komentarze